poniedziałek, 28 stycznia 2019

Flirt Roku - Jennifer Echols | Co o tym myślę?



Pogadajmy chwilkę o książce "Flirt Roku" Jennifer Echols... Tak jak pewnie każdego kto czyta sporo książek, dopadają mnie czasem 'humorki'. Raz jest to 'humor' na fantastykę, innym razem na romans... Aktualnie męczy mnie ochota na "współczesne" młodzieżówki, mało wymagające i lekkie dla umysłu. Chociaż raczej nie często sięgam po takie książki, darzę je ogromną sympatią. Dlaczego? Nie wymagają odemnie wielkiego skupienia i doskonale nadają się do tego aby zapomnieć o całym świecie i po prostu się zrelaksować. A przecież czytanie też powinno być formą relaksu, prawda? Nie podchodzę do tych książek z wielkimi oczekiwaniami, bo wiem czego mogę się spodziewać. Jendak zdarzają sie i takie, które potrafią zaskoczyć. Za równo pozytywnie, jak i negatywnie. Więc, jaki jest "Flirt Roku"? 

"Tia Cruz, siedemnastoletnia uczennica ostatniej klasy liceum, znana jest w szkole jako ostra imprezowiczka, której nieobce są alkohol, trawka i liczne krótkotrwałe flirty. Dziewczyna, obserwująca życie swoich rodziców i sióstr, nie wierzy w stałość zobowiązań i robi wszystko, by żadnych nie podejmować – ani w kwestiach uczuciowych, ani w sprawach nauki. I nagle w tym jej pozornie uporządkowanym świecie bez miłości pojawia się Will, przystojny chłopak z Minnesoty, z trudem znoszący żar Florydy."

Tak na prawdę, ciężko jest mi określić jakie wrażenie zrobiła na mnie ta książka. Fajnie się ją czytało, była łatwa, szybka i przyjemna. Z drugiej strony jednak, było w niej dość sporo mankamentów, których niestety nie szło przeoczyć. "Flirt Roku" to książka pełna kontrastów, nie tylko jeśli chodzi o głównych bohaterów. Odniosłam trochę wrażenie, jakby autorka sama nie do końca wiedziała, dla kogo pisze. Na pierwszy rzut oka, książka przeznaczona dla młodszych nastolatek, którym nie przeszkadzały by czasem zbyt dziecinne zachowania Tii czy Willa. Wszystko było by super, gdyby nie pikantne sceny romantyczne do których dochodzi między głównymi bohaterami, a które mogłyby nieźle "skaleczyć" niejedną trzynastolatkę. Jennifer Echols nie bardzo poradziła sobie z dobrą równowagą między tymi dwoma aspektami. To trochę tak, jakby od sceny do sceny pisała o zupełnie różnych postaciach. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. 

A jeśli już o postaciach mowa... Przedstawiam wam dziewczynę która na każdym kroku opisywana jest jako szalona, pozbawiona morałów imprezowiczka, dla której przespanie się z chłopakiem "na jedną noc" to idealne rozwiązanie. NIE. Gdzie, ja się pytam. Gdzie? Pomijając jedną, jedyną imprezę na początku książki, w życiu Tii na prawdę nie ma jakiś wielkich baletów, alkoholu czy narkotyków. Nawet wspomniana już impreza, zaliczała się raczej do tych mało szalonych. Dlaczego więc, sama główna bohaterka, jak i wszyscy w jej otoczeniu nadali jej tą łatkę? Zupełnie nie rozumiem. Tia przedstawiana jest jako mega flirciara, ale po za Sawyerem i Willem nie ma w jej życiu żadnego innego chłopaka. Nic a nic. Nawet małego, niewinnego flirtu z przypadkowym gościem na ulicy. Jedyne, co zgadza się z tym jak mówią o niej inni, to to, że Tia za wszelką cenę stara się unikać jakich kolwiek odpowiedzialności. Doprowadza to często do zabawnych sytuacji, bystrych dialogów i sprawia, że szybko obdarzyłam bohaterkę sympatią. 

Will to kompletne przeciwieństwo Tii. Chłopak z dobrej rodziny, ułożony, z ambicjami. Na papierze zupełny nudziarz. Podobno przeciwieństwa się przyciągają, dlatego też nie będę czepiać się z powietrza wziętej chemii między głównymi bohaterami. Fajne w fabule było niestandardowe zamienienie ról. Zazwyczaj to chłopak jest tak zwanym "bad boy", którego na dobrą drogę wyprowadza  grzeczna dziewczyna z dobrego domu. Tutaj, było na odwrót, co bardzo mi się spodobało. 

Tak jak sympatia w stosunku do Tii rosła, tak mój problem z postacią Willa prawdę pogłębiał się im dłużej czytałam "Flirt Roku". Dlaczego? Zacznijmy może od tego, że mimo przekonania, że Sawyer to chłopak Tii, nie ma on najmniejszego problemu pójść z nią do łóżka już pierwszego dnia znajomości. Serio? Ale to jeszcze nic! Drugiego dnia oświadcza on Tii, że w Minnesocie ma dziewczynę, z którą nie planował się rozstawać. Świetne morały, chłopaku. Tylko pogratulować. Można tłumaczyć go tym, że dzień wcześniej dostał kilka wiadomości o tym, że jego dziewczyna zdradza go z najlepszym kumplem... Pamiętajmy jednak, że kiedy spotkał Tię, nie miał o tym żadnej pewności, a i tak postanowił znaleźć sobie dziewczynę do pocieszenia. Panu już dziękujemy. Bardziej niż Will, przypadł mi do gustu Sawyer, którego tak na dobrą sprawę nie było w książce aż tak dużo. Mimo zachowywania się jak kawał drania, wyśmiewania się z ludzi i przyklejenia mu łatki "gracza", jest to chłopak o wiele bardziej dojżały niż Will, który non-stop użalał się nad sobą, doprowadzając mnie do szału. 

Mogłabym dłużej wytykać wady tej książki, takie jak na przykład okładka, która jest po prostu beznadziejna, zniechęca do czytania i przedstawia osoby, które wyglądem w ogóle nie przypominają opisu głównych bohaterów, ale nie chcę robić tej książce złej reputacji. Nie jest zła. Jeśli zabierzecie się za nią bez wygórowanych oczekiwań na zaskakującą i szarpiącą emocjami fabułę, nie powinna okazać się jakimś wielkim rozczarowaniem. 



piątek, 18 stycznia 2019

Pasażerka - Alexandra Bracken | Co o tym myślę?


Pogadajmy chwilkę o "Pasażerce" Alexandry Bracken, o jej przepięknej okładce, o niesamowicie dobrze rozwiniętych postaciach i wątkach oraz o zakończeniu, które wywołało zdziwienie, złość i niemalże w pewnym momencie doprowadziło mnie do łez. Zgoda? Ale! Zanim zacznę psuć wam radość z czytania zdradzając wydarzenia z książki...

Pierwszy raz usłyszałam o niej zaraz po premierze, lub może nawet i przed. Sama już nie pamiętam. W internecie głośno było na temat tej książki głównie za sprawą Amerykańskiego 'Booktube', gdzie każdy opowiadał o tym jak to nie może doczekać się premiery, chciałby już ją przeczytać lub nawet już to zrobił. Nakręcili falę zainteresowania tą książką, która nie ominęła również mnie. 
Problem w tym, że lista książek które zwlekają na mojej półce, czekając na swoje pięć minut była i nadal jest przytłaczająco długa. Powiedziałam sobie 'nie'. Tak jak pewnie większość z was, chciałam być dobra, powstrzymując się od zakupu kolejnych książek. No i co? Standardowo. Nie udało się. Przy pierwszej okazji pobytu w Polsce, kupiłam. Nie oznaczało to jednak, że przeczytałam ją odrazu. Niee, nie ma tak dobrze. Leżała sobie na półce i w sumie nadal leży, zupełnie nietknięta. Kiedy w te Święta sprezentowano mi e-reader'a Kindle, pomyślałam, że to w końcu dobry moment żeby się za nią zabrać. No i tak po ponad roku, na 'Pasażerkę' przyszła kolej :)

Jeśli nie dokończyłeś jeszcze książki, radzę nie czytać dalej. 

Kiedyś słyszałam, szczerze mówiąc sama nie wiem gdzie, że u Alexandry Bracken z pomysłami na ciekawe historie i wątki sprawa wygląda całkiem nieźle, gorzej jednak jest jeśli chodzi o rozwijanie postaci. Być może coś źle usłyszałam, lub autorka mocno rozwinęła swoje umiejętności pisarskie, bo na brak wielowymiarowych i głębokich postaci podczas czytania Pasażerki marudzić nie mogłam. 
Tak na prawdę to każda, nawet ta najmniejsza i z pozoru nie istotna postać miała swój odrębny charakter, swoje własne cele i priorytety, dzięki czemu każda miała swój "głos". Pewnie zdarzyło się wam czytać książkę w której wszystkie postaci brzmią, mówią i myślą w ten sam sposób. W Pasażerce tego nie znajdziecie. 
Przykład? Etta, którą łatwo można było "zepsuć" pisząc ją jako księżniczkę do której z pomocą przybyć musi rycerz na białym koniu. Nicholas, który w najprostszym rozwiązaniu mógł stać się właśnie tym rycerzem, istniejącym tylko po to aby pomagać i towarzyszyć głównej bohaterce. Obie postaci mogły by być zależne od siebie, bez własnych ambicji oraz poprzedzających wydarzenia książki przeżyć. 
Wielkie brawa dla autorki za zbudowanie samodzielnie myślących postaci, które kiedy jest potrzeba, potrafią zareagować i wziąć sprawy w swoje ręce. To, za co najbardziej podziwiam Alexandrę Bracken, to fakt że napisała Ettę tak, że mimo okropnych okoliczności w jakich znalazła się nasza bohaterka, nie usiadła ona po prostu na podłodze, załamując ręce i z płaczem czekając aż ktoś przyjdzie ją uratować. W Pasażerce od samego początku widać inteligencję Etty, która w niewiedzy wyrzucona kilkaset wstecz, sama próbuje rozwiązywać narastające problemy i zmierzać się z wyzwaniami ery w której aktualnie się znajduje, nie tracąc przy tym swojego charakteru i nie zapominając kim tak na prawdę jest. 

"Nie dbam o to, co pomyśli o mnie ktoś, kto osądzi mnie według swoich standardów - powiedziała Etta. - A już zwłaszcza ktoś, kogo pewnie nigdy już nie zobaczę."

Nicholas, och Nicholas. Facet idealny. Być może mój 'typ' mężczyzny to facet z osiemnastego wieku, bo właśnie tacy kradną moje serce w książkach najszybciej. 
Nie myślcie sobie że Nicholas to koleś bez wad. O Nie, nie. I to właśnie to, co mi się w nim podoba. Nie jest po prostu kolejnym facetem który na widok ładnej dziewczyny rzuca wszystko, ogłaszając wszem i wobec, że da jej gwiazdkę z nieba jeśli tylko będzie tego chciała. Nie, Nicholas mimo niemalże natychmiastowego zauroczenia Ettą, podchodzi do niej z rezerwą, nie padając przed nią na kolana. Nicholas wie czego chce od życia i z uporem dąży do zrealizowania swoich celów. Nie zmienia się to przez większą część książki, mimo rozwijających się uczuć między nim a Ettą. 
Kurdę, ten chłopak tak bardzo pragnął dostać to czego chciał, że ukrywanie prawdy przed Ettą nie było dla niego ogromnym problemem. 

"Uważam, że należy obrać cel i do niego dążyć, nie zaś, że cel powołuje człowieka do czegokolwiek."

Bardzo urzekła mnie relacja między głównymi bohaterami. To, jak Etta z odwagą na każdym kroku stawała w obronie honoru Nicholasa, nawet kiedy on sam tego nie chciał. To, jak Nicholas bez wahania był gotów rzucić się w niebezpieczeństwo, tylko po to żeby uchronić Ettę. To, jak mimo swoich oczywistych różnic, wzajemnie wyciągali z siebie to, co najlepsze oraz to, że jak sama Etta powiedziała, byli 'partnerami' w swoich przygodach. Romans między tymi postaciami rozwijał się naturalnie, swoim tempem. Nic nie było wymuszone ani przesłodzone. Znów, tylko pogratulować autorce napisania bardzo dojżałych postaci. 

Pasażerkę przeczytałam mega szybko. Nie dlatego, że chciałam jak najszybciej tę książkę skończyć, ale dlatego, że jest ona po prostu dobrze napisana. A kiedy w książce akcja dzieje się szybko, w dodatku jest wciągająca i dobrze przemyślana, to słowa praktycznie czytają się same. Nie było nudno nawet przez minutę, lecz spokojnie, nie pojawiają się tam wybuchy bomb, bijatyki i porwania na każdym kroku. Jest spokojniej, ale nadal ciekawie. Im bliżej końca, fabuła staje się coraz bardziej intrygująca. Czy uda im się pokonać czas? Czy znajdą odpowiedzi na wszystkie pytania? Czy Etta w końcu dowie się czegokolwiek na temat swojego pochodzenia? Czy uda sie im uratować Rose i Alice? Co będzie dalej z Ettą i Nicholasem? Tyle pytań! 

Jeśli chodzi o zakończenie, muszę przyznać, że zaskoczyło mnie totalnie. W ogóle nie spodziewałam się, że wszystkie wydarzenia kilkanaście lat wcześniej wymyśliła sobię matka Etty, robiąc wszystko tak, aby jej córka podążała szlakiem który ona wyznaczyła. Kto by w ogóle pomyślał, że matka jest w stanie aż do takiego stopnia zmanipulować swoje dziecko? Sama nie do końca wiem, co myślę na ten temat. Z jednej strony mam ochotę iść przywalić Rose patelnią w głowę, za to przez co przejść musiała przez nią Etta. Z drugiej strony, rozumiem dlaczego to zrobiła, a fakt, że jest niesamowicie silną kobietą której nie jest w stanie stłamsić żaden facet sprawia że jestem pod wrażeniem i mimowolnie zaczynam ją lubić. 

Ah, ciężko. 

Uwielbiam książki które zaskakują. Pasażerka definitywnie jest jedną z nich. Czy sięgnę po drugą część? Na pewno. Zbyt dużo pytań pozostało bez odpowiedzi, abym mogła odpuścić sobie drugi tom. Przeczytam, a potem napiszę wam co o tym myślę. :)